sobota, 18 marca 2017

Gwiazdy wymalowane na suficie - część czwarta

Część trzecia dostępna tutaj

Zalewa kawę, zostawia miskę w zlewie i wychodzi z kuchni. Jest już ciemno, ale to nic dziwnego, przecież to zima. Nic nie widzi, gdy przechodzi przez korytarz, ale mimo to nie zapala światła. Zatrzymuje się na chwilę pozwalając, by ciemność ją otoczyła, by poczuć jak w niej tonie, jak zostaje przez nią pochłaniana. Po omacku szuka klamki od swoich drzwi. Czuje się trochę dziwnie dotykając całe drzwi, ale w dalszym ciągu nie zamierza zapalać światła. Naciska ją i wchodzi do pokoju, gdzie jak zwykle jest odrobina światła.
Siada na obrotowym krześle i kręci się w kółko pijąc kawę. Przestaje, gdy robi jej się nie dobrze. Nie może zwymiotować, bo wszyscy pomyślą, że znowu coś jest nie tak i zaczną panikować.
Spogląda na biurko, a później na laptop leżący na półce. Jest w połowie „Kapitana Ameryki: Wojny Bohaterów”. Chce zobaczyć jak Steve wygrywa z Tony’m – jest tego pewna, bo przecież Iron Man nie ma szans z Kapitanem Ameryką. Jednak to może poczekać. Przenosi wzrok na biurko.
Chce znowu spróbować – co jakiś czas postać szkicuje, szukając sztuki. Wie, że to naiwne, że ona się nie pojawi, ale ciągle próbuje, a potem, gdy to nie ma odpowiedzi, czuje się jeszcze gorzej, jest zła na siebie za swoją nadzieję. Wiara to jednak jedyne co jej zostało.
Podchodzi do biurka i siada na taborecie. Patrzy na leżącą przed nią kartkę, czekającą aż zapełni ją swoim pomysłem, swoją makabryczną wizją. Bierze do ręki ołówek, leżący najbliżej jej ręki. W tym momencie się zacina. Wie, że to bez sensu. Chowa twarz w dłoniach. Przeczesuje nimi włosy. Boi się. Nie chce znowu nie dostać odpowiedzi. Czuje jak w jej środku rośnie kolejna kariera i wie, że nie może do tego dopuścić.
Pochyla się nad kartką i już ma zacząć szkicować, gdy instynktownie wyczuwa, że ktoś jeszcze jest w pokoju. Odwraca się i widzi swojego tatę. Stoi i patrzy zagadkowo na postać. Wie, że zamierza znowu spróbować. Wie, że później znowu będzie krzyczeć. Nie będą to konkretne słowa, tylko jeden długi wrzask. Będzie kierować go do świata, do sztuki, do siebie, do ludzi wokoło. Będzie krzyczeć na to, że możemy gasnąć, a nikt poza najbliższymi tego nie odczuje, na bariery, na strach, na bezradność, na samotność. Będzie to robić dopóki się nie zmęczy. Następna godzina będzie się składać z krzyku, przerwy i znowu krzyku i chociaż dla niego to trochę uciążliwe, nie zamierza powstrzymywać postaci. Czasem lepiej uwolnić emocje.
Czy wszystkie te rysunki są twoje? – pyta. Tylko to udało mu się wymyślić. Przyszedł tutaj po to, aby sprawdzić, czy wszystko jest dobrze, ale nie chce dać tego po sobie poznać.
Postać zamyśla się. Patrzy na tę całą ścianę, pełną dzieł. Przypomina sobie, jak Tom podawał jej rysunek pustelnika z nożem, uśmiechając się i mówiąc o tym, jak to zrobił go specjalnie dla niej. Odtwarza to, jak siedzi obok szkicującego Leo, a ten, gdy już skończył, wyciąga do niej rękę ze szkicem Kapitana Ameryki. Przez chwilę przed jej oczami przesuwają się wspomnienia. Tworzą kalejdoskop chwil. Widzi Simona dającego jej rzeźbę z gliny, którą niemalże od razu upuszcza i rozbija, a później go ciągle przeprasza, dopóki nie mówi, że ma przestać i że przecież zniszczyła coś, co było jej, więc dlaczego go w ogóle przeprasza. Wraca do swoich urodzin i Adama wyciągającego do niej rękę z wystruganym przez niego małym krzyżem. Teraz wisi na rzemyku obok łóżka. Postać jest ateistą, ale Adam od zawsze wierzył w Jezusa i twierdził, że chciał dać jej coś, co było dla niego ważne, a ona to docenia. Analizuje kolejne sceny. Przeplatają się – te, w których coś dostaje i te w których to ona daje coś innym.
Nie – odpowiada w końcu. Słyszy swój głos pierwszy raz od jakiś dwóch tygodni, albo nawet dłużej – nie jest w stanie tego stwierdzić, ponieważ wszystkie jej dni zlewają się w nieco tylko gdzieniegdzie różniącą się jedność. Jest trochę zachrypnięty i brzmi dla postaci dziwnie. To pewnie, dlatego, że tak długo go nie używała. Gdy jednak wypowiada to jedno, monosylabiczne słowo, czuje jak bardzo chce wypowiedzieć też inne słowa. Chce po prostu mówić i mówić, bo w końcu wie, jak opowiedzieć o tym co czuje. Ma nadzieję, że jej ojciec zacznie pytać, że zachęci ją do tego, by mówiła, tak jak robił na samym początku, gdy dopiero co wyszła ze szpitala. Tym razem mu odpowie. Tym razem wie, jak to zrobić.
Aha – stwierdza tylko i wychodzi. Chce za nim krzyczeć. Chce, żeby został. Chce, żeby spróbował do niej dotrzeć. Chce, żeby nie odpuszczał. Chce, żeby był tak uparty, jak na samym początku.
Kieruje swój wzrok na sufit. Patrzy na wymalowane tam fluorescencyjną farbą gwiazdozbiory. Leo pomagał jej je namalować. Był milczący, jak zwykle, ale postać wyczuwała, że podoba mu się ten pomysł. Zrobiła je po to, aby zawsze pamiętać o gwiazdach, o tym, że gdzieś są. Teraz jednak patrzy na nie, myśląc o tym głupim przekonaniu. Oznaczają dla niej ułudę. To trochę tak jak w jej umyśle. Wymalowała sobie gwiazdy na suficie, aby udawać, że nad nią jest niebo, że nie jest uwięziona w czterech ścianach. To nieprawda. Jej zamknięta wewnątrz siebie i choć teoretycznie wie, gdzie są drzwi, to jednak nie potrafi ich znaleźć.
Kurczowo zaciska dłoń na ołówku. Musi spróbować. Może nie być odzewu, ale musi to zrobić. Bo nie jest w stanie żyć bez sztuki.
I tu koniec.

Nagroda dla najlepszego pisarza trafia do mnie.

Koniec

Karton

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz