Część druga znajduje się tutaj
Owsianka się przypaliła. Trzeba było ją mieszać, ale nie jest źle. Większa część w dalszym ciągu jest jadalna, za to spód garnka wygląda nieciekawie. Wkłada go do zlewu. Już ma wychodzić, gdy mimowolnie zauważa leki na stole. Spogląda na swój zegarek. Jest granatowy z cienkimi, srebrnymi liniami, które zawsze kojarzyły się postaci z błyskawicami. Edward twierdził, że ten czasomierz idealnie do niej pasuje. „To obraz twojej osobowości. Naprawdę. Granat to intensywny, ale dość ponury kolor – dokładnie jak ty. Te srebrne linie to coś co rozjaśnia go i nadaje mu jakieś elegancji, dzięki nim przestaje być tylko zegarkiem – to twoje natchnienie, kreatywność i instynkt, wszystko to co prowadzi cię w życiu.
Gdy ocenia się efekt końcowy, widzi się coś
nietuzinkowego. Rozumiesz?”. Teraz pewnie zegarek już jej nie
definiuje. Po tym, jak sztuka opuściła postać, znikły srebrne
błyskawice. Jest teraz tylko zwykłym granatowym czasomierzem.
Chociaż nie – straciła jego intensywność. Ma odcień brudnego
niebieskiego, koloru, którego tak nienawidzi.Owsianka się przypaliła. Trzeba było ją mieszać, ale nie jest źle. Większa część w dalszym ciągu jest jadalna, za to spód garnka wygląda nieciekawie. Wkłada go do zlewu. Już ma wychodzić, gdy mimowolnie zauważa leki na stole. Spogląda na swój zegarek. Jest granatowy z cienkimi, srebrnymi liniami, które zawsze kojarzyły się postaci z błyskawicami. Edward twierdził, że ten czasomierz idealnie do niej pasuje. „To obraz twojej osobowości. Naprawdę. Granat to intensywny, ale dość ponury kolor – dokładnie jak ty. Te srebrne linie to coś co rozjaśnia go i nadaje mu jakieś elegancji, dzięki nim przestaje być tylko zegarkiem – to twoje natchnienie, kreatywność i instynkt, wszystko to co prowadzi cię w życiu.
Powinna
wziąć leki. Wysypuje na rękę jedną tabletkę. Myśl, że ludzie
chowają przed nią noże, a zostawiają leki, które można
przedawkować wydaje się śmieszna. Ma prawie całkowitą pewność,
że za pomocą antydepresantów też można się zabić, chociaż
teraz zaczyna się zastanawiać, czy to nie byłoby czasem bez sensu.
Przez chwilę chce spróbować. To nie byłoby trudne. Samobójstwo
nigdy nie jest trudniejszą opcją. Tyle, że wbrew temu co wszyscy
mówią, prawie nikt nie chce iść na łatwiznę, wolą żyć z
nadzieją, że będzie znośnie. Mają w sobie tę nadzieję lepszej
przyszłości, która pozwala iść dalej.
Postać
rezygnuje z tego pomysłu. Gdyby to nie wypaliło, mogłaby zostać
trochę dłużej na oddziale zamkniętym i musiałaby widywać
psychologów prawie codziennie zamiast raz na tydzień, a jakoś nie
ma na to ochoty.
Patrzy
na tabletkę. Nie potrafi się przemóc. Wie, że powinna ją
połknąć, ale nie potrafi się do tego zmusić. Już prawie wkłada
ją do ust, gdy rezygnuje. Spłukuje lek w zlewie, tłumacząc
sobie, że dziś po prostu nie ma na niego ochoty i że przecież
przeżyje jeden wieczór bez niego. Ręce jej się trzęsą. Musi
napić się kawy.
Sypie
ją do kubka, włącza czajnik i siada na blacie. Powoli je owsiankę,
myśląc o tym, że musi kupić płatki kukurydziane. Dokładnie
to rozplanowuje: wejść do sklepu, nie brać koszyka, pójść na
dział z płatkami, zapytać się obsługi, jeżeli nie będzie mogła
go znaleźć (to niemalże od razu skreśla), po prostu chodzić po
sklepie szukając tego działu (im mniej kontaktu z ludźmi tym
lepiej), uważać na znajomych (nieznajomych zresztą też), wziąć
płatki, pójść do kasy (musi pamiętać gdzie trzyma portfel),
zapłacić i wrócić do domu. Zapisuje to sobie, mimo iż wie, że
tego nie zrobi. Nie lubi sklepów. Ani żadnych miejsc, w których
może spotkać ludzi. Tom twierdził, że jest strasznym
pustelnikiem, a raczej mówił głośno to co myśleli wszyscy, no,
może z wyjątkiem Simona – on wiedział, że pustelnictwo to
wybór, a to nim nie było. To była wewnętrzna samotność. Od niej
nie można uciec, ona zawsze czeka. Postać może stać pośród
tłumu i uczestniczyć z nim w konwersacji, a czuje, że jest sama.
Może otaczać się ludźmi, ale nigdy nie dozna niczyjej obecności.
Już na samym początku została skazana na bycie samą. Kontakty z
ludźmi nieustannie jej o tym przypominają, to dlatego nie lubi z
nikim rozmawiać, o ile nie jest na tę osobę skazana (jak skazana
była na swoich współlokatorów), albo nie wypatrzy jej. Zdarza jej
się wyłowić kogoś z tłumu i wtedy ta osoba, to ktoś z kim
chce rozmawiać, ktoś kto ją fascynuje tym, że w jakiś
sposób udało mu się zwrócić jej uwagę.
Zastanawia
się, czy nie poprosić o to rodziców. Wstydzi się jednak już
tego, że nadal z nimi mieszka, że nie poradziłaby sobie sama.
Proszenie o robienie zakupów to byłaby przesada. Stara się nie
sugerować im czego potrzebuje, a tym bardziej nie mówić im tego –
niemalże wcale do nich nie mówi. Nie pamięta już, kiedy odbyła
z kimś długą dyskusję. Zapomina już jak brzmi jej głos,
gdy nie krzyczy. Rodzice za to zdają się domyślać, czego
potrzebuje. To pewnie jakaś cecha, którą się dostaje w pakiecie
z dzieckiem – rozumienie, że jest takie popieprzone, że nie powie
wam, że płatki kukurydziane, które lubi się skończyły i
zdolność domysłu, że coś jest nie tak, a skoro wasze
dziecko jest takie popieprzone to pewnie chodzi o te płatki. Czasem
jednak kupują rzeczy, które są irytujące.
Co
jakiś czas na postać czeka nowa płyta, leżąca niewinnie na
biurku. Nie odsłuchała ani jednej z nich, mimo iż wszystkie
należały do jej ulubionych wykonawców. Wszystkie odkłada na
półkę. Robi to ponieważ, gdyby zostały w widocznym miejscu,
nie mogłaby się powstrzymać przed tym, by je połamać. Pomińmy
już to, że rodzice kupują jej ciągle ten sam perfum, a zdarza
się, że nawet ciuchy (dla nich akurat nie ma litości, sugerując
rodzicom, że mają tego nie robić).
Raz
na łóżku leżał obraz. Na początku postać pomyślała, że to
pewnie rodzice go kupili. Była zdenerwowana, dopóki nie uświadomiła
sobie, że to z nowej wystawy Edwarda. Czuła się szczęśliwa, że
ktoś go docenił, dostrzegł w nim ten odwieczny potencjał, który
każe spojrzeć na tę osobę i stwierdzić: „Ona kiedyś osiągnie
coś wielkiego”, ale jednocześnie trochę przygnębiona tym, że
nawet nie była na jej otwarciu, nawet nie wiedziała, kiedy
dokładnie się odbyła. Cała wystawa nazywała się „Dla
straconych przyjaciół”. Niezbyt optymistycznie. Najśmieszniejsze
było to, że ten obraz był skierowany właśnie do niej. „Stracony
w wojnie z umysłem wyznawca idei postaci, będący moją ulubioną
postacią” – brzmi nieco poetycko i jest przedługie, Edward
powinien był wymyślić coś lepszego. Niżej dopisano: „ Dla
Cholernie Przerażającego Artysty”. Edward używał tego
pseudonimu, ponieważ (jak twierdził) tylko wtedy Tomowi udało się
trafić w punkt.
Zastanawiała
się czy wśród tamtych wszystkich dzieł, znalazło się jakieś
dla Adama. Wyszukała wystawę w internecie i przejrzała jej skład.
Okazało się, że było tam. „Dla straconego na rzecz terapii” –
ten tytuł jest jeszcze zabawniejszy, Adam jakieś 2 tygodnie później
opuścił ją, a następnie przedawkował. Postać nie była na jego
pogrzebie. Nie miała ochoty patrzeć na trumnę myśląc, że to ona
powinna w niej być, a nie on. Wiedziała, że przecież nie chciał
umierać, ale czuła się, jak gdyby odebrał jej pierwszeństwo. To
ona najbardziej oczekiwała śmierci.
Trochę
niżej napisano: „To dla ciebie narcystyczny dupku”. Edward
nazywał go tak dopóki nie zaczął brać za dużo, wtedy przestał.
Twierdził, że to przestałoby być zabawne, a zaczęłoby brzmieć
pretensjonalnie. To on pierwszy zauważył, że Adam ma problem, ale
reszta stwierdziła, że nic nie może zrobić. Uznali, że to ich
nie dotyczy, mimo że był ich przyjacielem. Woleli udawać, że nic
nie widzą i nie słyszą.
W
centrum obrazu „Dla straconego na rzecz terapii” namalowano
skomplikowaną plątaninę linii o różnych długościach,
szerokościach i kolorach. Trudno określić czy przedstawiała
człowieka, czy zwierzę, czy jakiś przedmiot. Z jej tyłu powiewała
tęczowa peleryna. W tle pełno było jaskrawych plam układających
się w pierwsze lepsze przedmioty, bez jakiegokolwiek sensu lub
wzoru. Mogło się wydawać, że, w niektórych miejscach,
trochę wiruje. Miejscami był rozmazany. Miał ukazać świat jako
jaskrawe, groteskowe, zabawne, rozmazane i nie mające najmniejszego
sensu miejsce. Miał ukazywać świat na fazie.
Reszta
obrazów była dla ludzi, których postać nie znała – większość
miała związek z przeszłością Edwarda, przykładowo: „Stracony
mistrz robienia zamków z piasku”. Na samym końcu była
informacja, że „Stracony w wojnie z umysłem wyznawca idei
postaci, będący moją ulubioną postacią” jako jedyny nie został
wystawiony na sprzedaż. Autor chciał go komuś podarować. Po
przeczytaniu tego, postać poczuła ulgę. Świadomość, że to nie
rodzice go kupili, była oczyszczająca. Usiadła na łóżku i
powoli analizowała obraz.
Przedstawiał
wychudzoną skuloną postać. Nie miała dopracowanej twarzy – były
tylko głęboko osadzone, zielone, żywe oczy (jedyny kolor w morzu
czerni, bieli i szarości), anonimowy nos i usta, od których
odchodziły zakrwawione rany, przypominające trochę te od Jokera,
tyle że wycięte w dół. Postać miała kolana podsunięte pod
brodę, ale nie obejmowała ich rękami, te miała wyciągnięte
przed siebie, jak gdyby z dumą je prezentując. Na obu od
nadgarstków aż po łokcie biegły długie, pionowe, wyglądające
na świeże blizny. W prawej leżała żyletka. Ta dłoń nie
wyglądała na ludzką. Przypominała obdarte ze skóry i
gdzieniegdzie z mięsa, zakrwawione, żelazne szpony. Twarz postaci
była ostentacyjnie od niej odwrócona. Zwróciła ją w stronę
lewej ręki, w której trzymała ołówek i szkicowała coś na
podłodze. Kostki dłoni były pobielone, ukazując desperację tego
uchwytu. Nieco wyżej, na lewym nadgarstku, narysowano zegarek.
Ciemny czasomierz ze srebrnymi liniami, przypominającymi nieco
błyskawicę. Wokół postaci leżały tabletki – nie opakowanie,
tylko rozsypane wszędzie leki. Na poniektórych można było
dostrzec słaby zarys czaszki.
Ten
obraz jasno okazywał, że postać z obrazu, ta stracona w walce z
własnym umysłem, ta będąca ulubioną postacią Edwarda, powinna
skupiać się jak najmocniej na lewej stronie i wtedy jakoś sobie
poradzi, nawet bez leków. Jak gdyby chciał jej przekazać, że
wszystko będzie dobrze, jeżeli tylko wybierze sztukę. Rany się
zabliźnią, a blizny zgrubieją. Nie rozumiał, że to sztuka
odeszła, a nie na odwrót. Nie mogła przecież wybrać czegoś,
czego nie ma.
Czasem
postać patrzy na to dzieło i porównuje swoje blizny z tymi
namalowanymi, tymi należącymi do innej postaci. Mimo tak długiego
czasu, zdarza jej się myśleć, że to nie blizny, a otwarte rany, z
których zamiast krwi sączy się ból. Ból niesiony przez życie.
Ból, z którym większość społeczeństwa nauczyła się żyć.
Ból, do którego postać nie może się przystosować. Ból, który
ją przerasta. Ból, który ją wypełnia. Ból krążący w żyłach
zamiast krwi.
Ciąg dalszy nastąpi
(następna część ukaże się 18.03.2017r.)
Karton
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz