sobota, 25 lutego 2017

Gwiazdy wymalowane na suficie - część pierwsza

Podświetlane blaty oraz fluorescencyjna farba na suficie nadają postaci siedzącej w kącie pokoju niesamowity wygląd. W tym pomieszczeniu, które sama zresztą zaprojektowała i uczyniła niezwykłym, prezentuje się o dużo lepiej. Wygląda jak gdyby pasowała do tego artystycznego świata, jak gdyby zawsze czekał i nigdy nie odszedł. Odkłada laptopa na stojącą obok półkę i wstaje, cicho klnąc. Jest zmęczona. Najchętniej zwinęłaby się w kłębek i pozostała na podłodze pomimo wszystkiego. Te zmęczenie bierze się z psychiki. Determinacja tej postaci już dawno znikła. Stało się to mniej więcej wtedy, gdy sztuka odeszła, gdy zgasła gdzieś we wnętrzu.

Doskonale wie, że pozostanie w bezruchu to najgorsze co może zrobić, dlatego wstaje. Zamierza tylko pójść po coś do jedzenia, co nie należy do tych kilku rzeczy, które powinna zrobić (to znaczy ogarnąć swoje życie). Liczyło się jednak tylko to, że chęć pozostania w bezruchu została pokonana. Reszta spraw tylko udaje, że jest ważna – przecież to oczywiste, że nie można tak od razu ogarnąć całej kupy gruzu. Najpierw trzeba skupić się na jej fragmencie i modlić o cierpliwość, aby posprzątać całość.
Zanim pójdzie do kuchni, zatrzymuje się jeszcze i przygląda jednej ze ścian pokoju, tej, przy której stoi biurko z nieużywanymi już przyrządami artystycznymi, tej niemalże całkowicie obklejonej szkicami, rysunkami i obrazami, tej, którą chce niemalże codziennie zniszczyć, a jednak nie może, bo częściowo uważa, że tylko ona jej została po sztuce, po przeszłości. Niektóre z zawieszonych tam dzieł są od przyjaciół. Szuka jednego, konkretnego szkicu. Trudno go znaleźć. Jest naklejony dość wysoko i najdalej wysunięty na lewo. Zrobił go prawdopodobnie Leo, którego pamięta głównie z miłości do komiksów i ich ekranizacji. Intensywnie wpatruje się w szkic i już ma pewność. Tyle czasu spędziła na obserwowaniu go podczas tworzenia, że może z łatwością wyróżnić cechy, stanowiące o tym, że to jego dzieło. Zwraca uwagę na miękkie kontury, tak charakterystyczne w ich dawnej grupie. Był to jeden z tych szczegółów, które go wyróżniały. Spośród nich wszystkich, miał ich chyba najwięcej. W każdym razie z pewnością jego były dość subtelne, a o tych należących do reszty nie można było tak powiedzieć. Rysunki Simona nie miały żadnych cech, ponieważ ich nie tworzył, twierdził, że to zbyt oklepane. Szkice Toma były bardziej kanciaste. Dzieła Adama wyglądały jak żywcem wyjęte z komiksu. Postacie Edwarda często miały celowo źle dobrane proporcje lub były wychudzone. Leo miał swoje miękkie kontury. Zaś postać, która teraz wpatruje się w część ich spuścizny, wyróżniała się jeżeli chodzi o tematykę. W jej rysunkach dominują makabryczne sceny, przeważnie powiązane ze śmiercią. A raczej dominowały. Teraz jej szkice już nie powstają. Nie mogą powstać, ponieważ sztuka od niej odeszła. To przez to nie jest w stanie tworzyć.
W każdym razie, gdy nie było jeszcze tej wszechogarniającej pustki, Tom co najmniej raz na miesiąc musiał z uśmiechem stwierdzić: „Jesteś cholernie przerażającym artystą. W dodatku ze skłonnościami filozoficznymi. Gdy się to doda, wychodzi, że masz zadatki na seryjnego mordercę. A teraz szybkie pytanie od współlokatorów (czyli od nas): Mamy się bać?”. Zawsze wydawało im się to bardzo zabawne. Potrafili śmiać się z tego nawet przez kilkanaście minut, a jednak Tom się mylił – nie ma zadatków na to, by krzywdzić kogokolwiek innego niż siebie.
Podziwia to, jak świetnie Leo przedstawił Kapitana Amerykę. Z tego co pamięta to jego ulubiony superbohater. Teraz już wie dlaczego. Czuje się jak gdyby straciła część dzieciństwa przez to, że wcześniej nie interesowała się komiksami. Obiecuje sobie, że umieści szkic gdzieś, gdzie będzie lepiej widoczny i wreszcie wychodzi z pokoju.
Na korytarzu panuje półmrok, a mimo to jest świetnie widoczna. Wszystko przez tą chorobliwą bladość. W tamtym momencie, to ona jednak sprawia, że postać i półmrok tworzą oszałamiające wrażenie. Idealne dzieło, na które składa się głownie jasna cera i zimowe zachmurzenie, nadające wszystkiemu lekki odcień niebieskiego. Ten moment ma w sobie coś pięknego, ale trwa krótko, a postać, jak gdyby zdając sobie z tego sprawę, przechodzi szybko przez resztę korytarza i wchodzi do kuchni. Sam moment w którym przekracza próg też ma w sobie coś urzekającego. Przejście z łuny światła do jego źródła. Kolejne miniaturowe dzieło sztuki w ułamku sekundy.
Niemalże każde wydarzenie na świecie ma w sobie coś artystycznego, coś, co czyni go wyjątkowym pomimo wszystkiego – pomimo jego zwyczajności, pomimo nie zawsze zachwycających statystów, bywa, że pomimo jego groteskowości. Sztuka jest miejscami, jest ludźmi, jest emocjami, jest światłem i ciemnością, dobrem i złem, muzyką i ciszą, harmonią i chaosem. Ona po prostu jest. Postać, jako artysta, doskonale to rozumie. Choć raczej rozumiała. Już nie pojmuje tej idei. Już jej nie uznaje. Już wie, że to nie prawda, że sztuka nie jest wszystkim, że nie chce być wszystkim, że czasem przestaje chcieć czymś być. I że gdy postanowi odejść, nie da się jej powstrzymać.
W kuchni szuka płatków kukurydzianych. Robi to przez parę minut. W końcu zdaje sobie sprawę, że już ich nie ma – skończyły się, ale mimo tego nie przestaje szukać. Przekopuje rzeczy w szafce, robiąc to coraz bardziej nerwowo, jak gdyby wciąż mając nadzieję, że one tam będą, że ktoś po prostu schował je z samego tyłu, ukrył za pudełkami i puszkami z kawą lub herbatą, której nikt w tym domu nie pije. Nagle orientuje się co robi i wreszcie przestaje. Wie, że musi bardziej nad sobą panować, że coś takiego, jak brak płatków, nie powinno być rozstrajające w takim stopniu. Wpycha wszystkie rzeczy, które wypadły na blat z powrotem do szafki, zamyka ją, po czym siada na blacie. Podsuwa kolana do brody kuląc się, jak gdyby mając nadzieję, że to pomoże.

Jest nie tylko postacią, ale także kimś bardzo kruchym – jak szkło, na którym pogłębia się rysa, a wraz z nią pojawiają się nowe bruzdy. Ta szklana tafla, z której zbudowana jest postać, wkrótce pęknie, a potem rozpadnie się na tysiące kawałeczków. Nie zostało już dużo czasu. Teoretycznie jest dobrze – przecież chodzi do lekarza, przecież bierze leki, mimo iż czuje jak otępiają umysł, jak pozostawiają pustkę, która jest jej dziwnie obojętna, ponieważ, od kiedy nie może nazwać siebie artystą, jest tam na stałe. W praktyce jednak to nie przynosi efektu, ponieważ dzieje się tak jak wcześniej, a to znaczy, że pustkę – miejsce po sztuce – mimo że jest jej obojętna, wypełnia ból. Gdy zaś czujemy ból, robimy wszystko, aby go zakończyć w jak najszybszy sposób.

Ciąg dalszy nastąpi
(następna część ukażę się 04.03.2017r.)
Karton

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz