Podświetlane
blaty oraz
fluorescencyjna
farba na suficie nadają
postaci siedzącej w kącie pokoju niesamowity wygląd.
W tym pomieszczeniu,
które sama zresztą zaprojektowała i uczyniła niezwykłym,
prezentuje się o dużo lepiej. Wygląda jak gdyby pasowała do tego
artystycznego świata, jak gdyby zawsze czekał i nigdy nie odszedł.
Odkłada
laptopa na stojącą obok półkę i wstaje, cicho klnąc. Jest
zmęczona. Najchętniej zwinęłaby się w kłębek i pozostała na
podłodze pomimo
wszystkiego. Te zmęczenie
bierze się z psychiki. Determinacja tej postaci już dawno znikła.
Stało się to mniej więcej wtedy, gdy sztuka odeszła, gdy zgasła
gdzieś we wnętrzu.
Doskonale
wie, że pozostanie w bezruchu to najgorsze co może zrobić, dlatego
wstaje. Zamierza tylko pójść po coś do jedzenia, co nie należy
do tych kilku rzeczy, które powinna zrobić (to znaczy ogarnąć
swoje życie). Liczyło się jednak tylko to, że chęć pozostania w
bezruchu została pokonana. Reszta spraw tylko udaje, że jest ważna
– przecież to oczywiste, że nie można tak od razu ogarnąć
całej kupy gruzu. Najpierw trzeba skupić się na jej fragmencie i
modlić o cierpliwość, aby posprzątać całość.
Zanim
pójdzie do kuchni, zatrzymuje się jeszcze i przygląda jednej ze
ścian pokoju, tej, przy której stoi biurko z nieużywanymi już
przyrządami artystycznymi, tej niemalże całkowicie obklejonej
szkicami, rysunkami i obrazami, tej, którą chce niemalże
codziennie zniszczyć, a jednak nie może, bo częściowo uważa, że
tylko ona jej została po sztuce, po przeszłości. Niektóre z
zawieszonych tam dzieł są od przyjaciół. Szuka jednego,
konkretnego szkicu. Trudno go znaleźć. Jest naklejony dość wysoko
i najdalej wysunięty na lewo. Zrobił go prawdopodobnie Leo, którego
pamięta głównie z miłości do komiksów i ich ekranizacji.
Intensywnie wpatruje się w szkic i już ma pewność. Tyle
czasu spędziła na obserwowaniu go podczas tworzenia, że może
z łatwością wyróżnić cechy, stanowiące o tym, że to jego
dzieło. Zwraca uwagę na miękkie kontury, tak charakterystyczne w
ich dawnej grupie. Był to jeden z tych szczegółów, które go
wyróżniały. Spośród nich wszystkich, miał ich chyba najwięcej.
W każdym razie z pewnością jego były dość subtelne, a o tych
należących do reszty nie można było tak powiedzieć. Rysunki
Simona nie miały żadnych cech, ponieważ ich nie tworzył,
twierdził, że to zbyt oklepane. Szkice Toma były bardziej
kanciaste. Dzieła Adama wyglądały jak żywcem wyjęte z komiksu.
Postacie Edwarda często miały celowo źle dobrane proporcje lub
były wychudzone. Leo miał swoje miękkie kontury. Zaś postać,
która teraz wpatruje się w część ich spuścizny, wyróżniała
się jeżeli chodzi o tematykę. W jej rysunkach dominują
makabryczne sceny, przeważnie powiązane ze śmiercią. A raczej
dominowały. Teraz jej szkice już nie powstają. Nie mogą powstać,
ponieważ sztuka od niej odeszła. To przez to nie jest w stanie
tworzyć.
W
każdym razie, gdy nie było jeszcze tej wszechogarniającej pustki,
Tom co najmniej raz na miesiąc musiał z uśmiechem stwierdzić:
„Jesteś cholernie przerażającym artystą. W dodatku ze
skłonnościami filozoficznymi. Gdy się to doda, wychodzi, że masz
zadatki na seryjnego mordercę. A teraz szybkie pytanie od
współlokatorów (czyli od nas): Mamy się bać?”. Zawsze wydawało
im się to bardzo zabawne. Potrafili śmiać się z tego nawet przez
kilkanaście minut, a jednak Tom się mylił – nie ma zadatków na
to, by krzywdzić kogokolwiek innego niż siebie.
Podziwia
to, jak świetnie Leo przedstawił Kapitana Amerykę. Z tego co
pamięta to jego ulubiony superbohater. Teraz już wie dlaczego.
Czuje się jak gdyby straciła część dzieciństwa przez to, że
wcześniej nie interesowała się komiksami. Obiecuje sobie, że
umieści szkic gdzieś, gdzie będzie lepiej widoczny i wreszcie
wychodzi z pokoju.
Na
korytarzu panuje półmrok, a mimo to jest świetnie widoczna.
Wszystko przez tą chorobliwą bladość. W tamtym momencie, to ona
jednak sprawia, że postać i półmrok tworzą oszałamiające
wrażenie. Idealne dzieło, na które składa się głownie jasna
cera i zimowe zachmurzenie, nadające wszystkiemu lekki odcień
niebieskiego. Ten moment ma w sobie coś pięknego, ale trwa krótko,
a postać, jak gdyby zdając sobie z tego sprawę, przechodzi
szybko przez resztę korytarza i wchodzi do kuchni. Sam moment w
którym przekracza próg też ma w sobie coś urzekającego.
Przejście z łuny światła do jego źródła. Kolejne miniaturowe
dzieło sztuki w ułamku sekundy.
Niemalże
każde wydarzenie na świecie ma w sobie coś artystycznego, coś, co
czyni go wyjątkowym pomimo wszystkiego – pomimo jego zwyczajności,
pomimo nie zawsze zachwycających statystów, bywa, że pomimo jego
groteskowości. Sztuka jest miejscami, jest ludźmi, jest emocjami,
jest światłem i ciemnością, dobrem i złem, muzyką i ciszą,
harmonią i chaosem. Ona po prostu jest. Postać, jako artysta,
doskonale to rozumie. Choć raczej rozumiała. Już nie pojmuje tej
idei. Już jej nie uznaje. Już wie, że to nie prawda, że sztuka
nie jest wszystkim, że nie chce być wszystkim, że czasem przestaje
chcieć czymś być. I że gdy postanowi odejść, nie da się jej
powstrzymać.
W
kuchni szuka płatków kukurydzianych. Robi to przez parę minut. W
końcu zdaje sobie sprawę, że już ich nie ma – skończyły się,
ale mimo tego nie przestaje szukać. Przekopuje rzeczy w szafce,
robiąc to coraz bardziej nerwowo, jak gdyby wciąż mając nadzieję,
że one tam będą, że ktoś po prostu schował je z samego tyłu,
ukrył za pudełkami i puszkami z kawą lub herbatą, której
nikt w tym domu nie pije. Nagle orientuje się co robi i wreszcie
przestaje. Wie, że musi bardziej nad sobą panować, że coś
takiego, jak brak płatków, nie powinno być rozstrajające w takim
stopniu. Wpycha wszystkie rzeczy, które wypadły na blat z powrotem
do szafki, zamyka ją, po czym siada na blacie. Podsuwa kolana do
brody kuląc się, jak gdyby mając nadzieję, że to pomoże.
Jest
nie tylko postacią, ale także kimś bardzo kruchym – jak szkło,
na którym pogłębia się rysa, a wraz z nią pojawiają się nowe
bruzdy. Ta szklana tafla, z której zbudowana jest postać, wkrótce
pęknie, a potem rozpadnie się na tysiące kawałeczków. Nie
zostało już dużo czasu. Teoretycznie jest dobrze – przecież
chodzi do lekarza, przecież bierze leki, mimo iż czuje jak otępiają
umysł, jak pozostawiają pustkę, która jest jej dziwnie obojętna,
ponieważ, od kiedy nie może nazwać siebie artystą, jest tam na
stałe. W praktyce jednak to nie przynosi efektu, ponieważ dzieje
się tak jak wcześniej, a to znaczy, że pustkę – miejsce po
sztuce – mimo że jest jej obojętna, wypełnia ból. Gdy zaś
czujemy ból, robimy wszystko, aby go zakończyć w jak
najszybszy sposób.
Ciąg dalszy nastąpi
(następna część ukażę się 04.03.2017r.)
Karton
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz