sobota, 4 marca 2017

Gwiazdy wymalowane na suficie - część druga

Część pierwsza opowiadania znajduję się tutaj

Bierze kilka uspokajających wdechów i prostuje się. Schodzi z blatu i sprawdza, czy w lodówce jest mleko. Przeczesuje oczami to całe jedzenie, kupione przez rodziców, którego pewnie nikt nie zje i które trafi do kosza. Mleko stoi na górnej półce. Sięga po nie i sprawdza, czy jest świeże. Stawia je na blacie i wyjmuje płatki owsiane, które zauważyła szukając tych kukurydzianych. Nie jest pewna, jak przygotowuje się owsiankę, więc stwierdza, że poczeka, aż mleko się zagotuje i dopiero wtedy wsypie płatki. Schyla się odrobinę, aby wyciągnąć łyżkę, a jej wzrok mimowolnie pada na miejsce, w którym dotychczas były noże. Teraz jednak ich tam nie ma.
Od jakiegoś czasu są tylko te plastikowe, które nie tną porządnie, ale którymi za to nie jest w stanie zrobić sobie krzywdy. Reszta ostrych rzeczy też zmieniła położenie – dziwny objaw troski ze strony rodziców. Czuje wściekłość. Odbiera to jako sugestię co do jej poczytalności, co do tego, że może być niebezpieczna. Zastanawia się, gdzie je schowali i czy trudno byłoby je znaleźć, ale nie zaczyna szukać. Prostuje się tylko i rzuca łyżkę na blat, a ta upada z głośnym brzękiem. Krzywi się.
Czekając, aż mleko się zagotuje, postać powtarza sobie, jak to dobrze, że nie ma kukurydzianych płatków, że owsiane lubi bardziej, że są zdrowsze, ponieważ mają mniej sodu. To nie prawda, ale i tak dalej to sobie wmawia. Robi to po to, aby nie przyznać, że straciła nad sobą kontrolę. Manipuluje swoimi wspomnieniami wymazując ten epizod. Musi tylko jeszcze kilka razy przeanalizować nową wersję – tę, w której nie przekopuje szafki, tę, w której od razu zamierza zjeść owsiankę. Wie, że kłamstwa powtórzone wiele razy stają się prawdą. To dlatego jest ich tak wiele. Podobnie jest z tym, że wizyty u psychologa i leki pomagają – już prawie w to wierzy. Według innych, jednak wciąż nie dostatecznie. Ciągle znajdują nowe rzeczy, które mają pomagać. Powtarzają jak mantrę: „To zadziała – będzie lepiej”. Dla nich to kłamstwo już stało się prawdą. Nie chcą wierzyć w to, że niektórych ludzi po prostu nie da się naprawić. To jak naklejanie na tę rysę, na kruchym szkle postaci, plastrów, mając nadzieję, że się zrośnie. To naiwne.
Wystukuje rytm. To dziwne, że ta część sztuki, muzyka, pozostała. Uśmiecha się na tą myśl, a potem nagle uświadamia sobie, że się myli. Muzyka też odeszła. Nie pozostał nawet rytm – zostało tylko jego poczucie, tęsknota za tym utraconym, za tym prawdziwym, tym który należał tylko do postaci, nie do pustki – do niej. Tym, który mógł być przesłuchiwany przez nią bez końca. Zaczyna stukać bardziej nerwowo. Nie pamięta tytułu piosenki, którą wystukuje, ale nagle ma jej dosyć. Przestaje to robić.
W końcu mleko się zagotowuje i może wsypać do niego płatki. Patrzy jak się sypią i nagle się uśmiecha, a później zaczyna śmiać. Nie może przestać nawet po odłożeniu ich na blat. Patrzy na pudełko, myśląc o powolnym rozkładzie świata. Zachwyca się tym, jakie to głupie uważać płatki (w dodatku owsiane) za metaforę psucia się materii. Uśmiecha się do pewnego wspomnienia ze studiów, z czasów, gdy sztuka był obecna, z najszczęśliwszych czasów.
Przypomina sobie Simona i jego rzeźby. Były równie fascynujące co sam Simon, który skończył już studia i wynajmował im mieszkanie, a mimo to wyglądał na najmłodszego spośród nich wszystkich. Zawsze chodził w czarnej bluzie, obcisłych spodniach i trampkach. To wydawało się szczególnie zabawne Tomowi. „Wyobraźcie to sobie: Simon budzi się wstaje i idąc do szafy rozmyśla nad tym co ubrać. „Hm może czarną bluzę, spodnie i trampki” myśli. Otwiera szafę i wtedy pojawia się problem, bo nie wie które z nich wybrać, mimo iż wszystkie są identyczne” stwierdzał, a oni się śmiali.
Wtedy na samym początku był dla postaci, kimś nieznanym, jak zresztą reszta współlokatorów. Wszyscy byli dla siebie po prostu postaciami. Gdy zaczęli poznawać siebie nawzajem, zaczęli też stawać się konkretnymi ludźmi. Nie przewidzieli jednak, jak łatwo stać się na nowo tylko postacią i właśnie tam część się potknęła. Simon jednak pozostał kimś konkretnym, kimś kto był wiele kroków przed nimi, kimś z nieograniczoną kreatywnością, kimś wyprzedzającym wszystkich wokoło, kimś będącym lata świetlne przed innymi. Jego rzeźby odzwierciedlały to wszystko – kim i czym był.
Postać od samego początku była zafascynowana jego pracami. Wykuwał je z lodu i nagrywał, jak ten powoli się topi lub z miodu, po czym wypuszczał pszczoły i ukazywał jak lecą w jego stronę. To było pasjonujące, jednak wyczuwała, że nie wie o nich wszystkiego. Brakowało kawałka układanki. Zadanie pytania, wydawało jej się głupie, ale w końcu nie zostały jej już żadne opcje. Siedzieli w kuchni i właśnie śmiali się z najnowszych dzieł Toma, gdy stwierdziła, że to dobry moment.
O co chodzi z twoimi rzeźbami? – zapytała.
Co masz na myśli? – Simon odpowiedział pytaniem na pytanie, lekko podenerwowany.
Chodzi mi o to, dlaczego je tworzysz.
Po prostu tak wygląda moja sztuka – odpowiedział zdawkowo.
– Może trochę rozwiniesz tę wypowiedź? – zaproponowała. Simon jednak milczał. Denerwował się. – Hej, chodzi mi po prostu o to, że one są fascynujące i chcę widzieć o nich więcej. – Na jego twarzy malowała się niepewność. – Tak wiem, to głupie.
Wcale nie. – Dopiero wtedy Simon się uśmiechnął. Zapadła niezręczna cisza.
To, odpowiesz na pytanie?
Powiązałeś kiedyś kształt z materiałem? Przykładowo to serce z lodu. Nie chodzi mi o jakieś badziewie typu, że coś tam coś tam topi lód w sercu. Chodzi mi o to, że jeżeli ciągle doświadczamy jakiegoś uczucia, typu ból z czasem przestajemy go odczuwać. On nie znika, ale go nie zauważamy. Z czasem nasze uczucia topnieją. Nie znikają całkowicie. Tylko po prostu z czegoś stałego robi się coś... no nie stałego. One po prostu ulegają rozkładowi. Są niszczone przez środowisko i czas. A rzeźba z miodu? To było popiersie kobiety. Na początku pszczoły do niego garnęły, ale później straciły nim zainteresowanie. Uroda się nudzi i przemija. Ona też jest przykładem rozkładu. Jeżeli chodzi zaś, o rzeźbę z masła...
Ta rzeźba.... to jest po prostu chore. Kto normalny rzeźbi coś w maśle?
Ej, to jedna z moich ulubionych prac.
Czyli wychodzi na to, że jesteś chorym człowiekiem. Ja za to, jako ktoś w pełni zrównoważony, nie chce o niej słuchać.
Okay. Rozumiesz już teraz o co w tym chodzi?
To trochę głupie.
Wcale nie. Nie istnieje coś takiego jak głupia idea.
A co z ideami Hitlera lub Stalina?
Okay, jednak istnieje. Ta jednak wcale nie jest głupia. Niemalże wszystko na tym świecie można określić jako definicję rozkładu. Staram się tylko przekazać to ludziom, którzy nie widzą tego w codziennym życiu. Ja dostrzegam to wszędzie – stwierdził, a później zaczął wymieniać.

Widział rozkład w żarówce, która się przepala, w ołówku, który ciągle musi być ostrzony, w nożu, który przestaje być ostry. Podawał kolejno przykłady, aż wreszcie wskazał na płatki owsiane stojące na blacie, których, w ich mieszkaniu, nigdy nie brakowało – Adam je kochał – i stwierdził, że nawet one można tak zdefiniować, a później dodał, że, biorąc pod uwagę resztę ich współlokatorów, określają też krótkotrwałość. Wtedy zaczęli się śmiać i nie mogli przestać. To wydawało się absurdalne dla postaci. Jednakże teraz, po kilku latach właśnie tym stały się dla niej płatki owsiane – definicją rozkładu czasu, świata, ludzi. Myśl o tym wywołuje jej uśmiech, pomimo tego przygnębiającego skojarzenia. Ostatnimi czasy całe swoje życie mogłaby sprowadzić właśnie do nich. 

Ciąg dalszy nastąpi
(następna część ukaże się 11.02.2017r.)

Karton

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz